Jeśli nie lubicie flecików, akordeoników, skrzypeczek itp. w muzyce metalowej to możecie dalej nie czytać, o zakupie tej płyty Finów nie wspominając. Natomiast mniej marudnej części czytelników, a w szczególności fanom folk metalu, to wydawnictwo powinno się spodobać. Krążek bowiem jest bogaty w bardzo melodyjne i wesołe utwory. Doda Wam energii do życia i pozytywnego nastawienia do świata. Nawet sąsiad z wiertarką przestanie was wkurzać (no może trochę przesadziłem). Muzyka opiera się na folku fińskim, również w tym języku śpiewane są przez pana Jonne'go niektóre teksty (np.: "Tapporauta", "Ali Jaisten Vetten"). Znalazło się również miejsce dla utworów w całości instrumentalnych jak np. żywy "Shall We Take A Tum?" lub ostatni i dość przydługawy, bo trwający ponad 20 minut tytułowy "Korven Kuningas" (czy znajdzie się śmiałek, który posłucha go do końca?). Jest też i ballada "Gods On Fire", może nie najwyższych lotów, ale zawsze. Refren "Northern Fall" kojarzyć się może z poprzednim projektem finów: zespołem Shaman. Kto słyszał, ten przyzna mi rację. Natomiast drugi na płycie "Metsamies" dziwnie kojarzy mi się z weselem, to pewnie przez ten akordeon. Nawiasem mówiąc, może ktoś po wysłuchaniu tej płyty stwierdzi, że będzie ona idealnym podkładem do takiej imprezy ;) Pewnie niektórzy będą wytykać tej płycie jej długość (ok.1h 14 min.), inni tzw. "jednokopytność", ale ja i tak będę jej słuchał, ponieważ to dobry, radosny i melodyjny krążek. O!
niedziela, 15 stycznia 2012
Hate - „Morphosis”
Piski i zgrzyty rozpoczynające Morphosis dają nam do zrozumienia, że to nie jest krążek z muzyką biesiadną. Podwójna stopa kopie po twarzy, a ciężar gitar miażdży. Nie spodziewajcie się ballad, ani ckliwych momentów. Ta płyta to porządna dawka death metalu idealna dla ludzi znudzonych życiem. Takie utwory jak "Catharsis" czy "Resurrection Machine" sprawią, że nie usiedzicie spokojnie w miejscu. Jeśli w przypadku death metalu można mówić o chwytliwości, to opisywana przeze mnie płytka kolesi z Warszawy takowe momenty posiada. Nie stronią też od lekkich industrialnych wpływów i używania samplera, dzięki czemu klimat staje się dużo mroczniejszy, bardziej black niż death metalowy. Znajdziecie również akustyczne wstawki ("Omega"), które nie potrwają zbyt długo, jednak pozwolą chociaż zrobić wdech. Niestety chłopaki czasem lekko przynudzają. Ostatni utworek "Erased" jest można powiedzieć dość spokojny. Być może taki był zamiar twórców, by na finiszu trochę ludzi wyciszyć. Nie zmienia to faktu, że płyta jest dobra, świetnie nagrana i jest ozdobiona ciekawą okładką. Pan Adam używa swojego gardła wydobywając z niego niezły growl, nie wiem dlaczego kojarzącym mi się trochę z Peterem (Vader). Reasumując: jeśli nie boicie się eksperymentów w muzyce i nie stronicie od umiarkowanie użytych elektronicznych przeszkadzajek, płyta Morphosis jest właśnie dla Was.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)

