Zaczyna się spokojnie... Lekko, akustycznie przyspiesza... Nagle uderza z mocą gitar elektrycznych i gardła Mikaela Akerfeldta! Po paru minutach znów się uspokaja, by na nowo przyspieszyć. I tak jest przez cały czas trwania tej wspaniałej płyty - agresja miesza się z niewinnym plumkaniem, growling z czystym śpiewem, smutek z gniewem. Ten znak rozpoznawczy prog-deathmetalowców ze Szwecji sprawia, że nawet przez ułamek sekundy nie doścignie was nuda, a refreny zostaną wam w głowie na długi czas. Riffy Petera Lindgrena będziecie pamiętać jadąc tramwajem, samochodem czy kupując mleko w Biedronce. Ta płyta nie ma słabych momentów. Zapomnijcie o tzw. wypełniaczach, załóżcie słuchawki, zgaście światło i wczujcie się w klimat. Album od pierwszych dźwięków raczy nas wyśmienitą muzyką. Znalazło się miejsce na dwie balladki: nastrojową "Benighted"(najkrótszy utwór na płycie, bo trwa "tylko" 5 minutek) oraz urozmaiconą "Face Of Melinda". Jeśli twarz Melindy jest tak piękna jak ta piosenka, to ja już ją kocham. Chłopaki ze Skandynawii nie boją się mieszać styli i gatunków muzycznych. Nie straszne im również długie kompozycje, bowiem piosenki trwają średnio po 8-9 minut. Jeśli ktoś spytałby mnie, które utwory najbardziej mi się podobają, bez wahania odpowiedziałbym: WSZYSTKIE! Mam nadzieję, że tak jak ja, poznając ten zespół, zostaniecie ich wiernymi fanami, oczekując z niecierpliwością kolejnych wydawnictw spod znaku Opeth.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz