środa, 4 stycznia 2012

Falkenbach - "...Magni Blandinn Ok Megintiri..."




  Mróz, zawieje śnieżne, pokryte lodem postrzępione fiordy północy – taki widok musiał mieć przed oczyma Vratyas Vakyas komponując tą płytę. Już od pierwszych dźwięków zostajemy poczęstowani skandynawską melodią zagraną na flecie, do której stopniowo dołączają podniosłe bębny, aż wreszcie uderzają zimne gitary. Czysty głos pełen magnetyzmu, czasami mieszający się z black metalowym growlem sprawi, że od tego momentu muzyka bez reszty Was pochłonie. Nie można się od niej oderwać ani na chwilę. Nie zapomnijcie założyć grubych, wełnianych swetrów, bowiem następny utwór nie odstępuje klimatem od poprzedniego. Dla niektórych plusem może być to, że wszystkie teksty napisane są po angielsku i nie będzie większego problemu z ich zrozumieniem. Traktują oczywiście o bogach Asgardu i wyprawach wikingów. Choć osobiście uważam, że by dopełnić charakteru płyty, powinny być wyśpiewywane w języku staroskandynawskim, na co wskazywałby jej tytuł. Ale nie narzekajmy zbytnio, tylko dajmy się porwać atmosferze. W przeciwieństwie do folkowo metalowych kapel w stylu Korpiklaani, muzyka nie raczy nas wesołymi melodyjkami, a brzmienie fletu nie kojarzy się z radością. Nadaje za to piękna, które z pewnością dostrzeżemy, jeśli tylko poświęcimy się jej w pełni. Wszystkie kawałki utrzymane są w podobnym klimacie, dlatego nie ma sensu opisywać każdego z nich z osobna. Jednak spośród ogółu wyróżnia się ostatni, instrumentalny utwór. Ciężki, walcowaty, bazujący na ścianie gitarowego dźwięku, jednak przyprawiony piękną melodią i wciągający. W przypadku Falkenbach trudno mówić o zespole, ponieważ, nie licząc ostatnich płyt, wszystkie utwory kompomuje wspomniany na początku pan. A żeby tego było mało, to jeszcze nagrywa wszystkie instrumenty. Mimo tego, że mieszka obecnie w Niemczech, widać po tym krążku, że tęskni za swoimi młodymi, dziecięcymi latami, spędzonymi w Islandii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz